Lubię listopad, nawet gdy jest mglisty, deszczowy albo szary. Lubię go za wieczory, które potrwają do wiosny i za kominek, w którym w końcu wypada rozpalić, i jeszcze za czas na nieśpieszne spotkania, za rozmowy o wszystkim i o niczym, a zaraz potem, za smakowanie czerwonego wina, gdy w tle – snują się, albo wprowadzają w trans – właściwe rytmy.
O tych rytmach będzie dzisiaj trochę – czego słuchać w jesienne wieczory i co warto polecić spośród niedawnych premier albo zapowiedzi. Być może, któraś z propozycji okaże się interesująca nie tylko dla Was, może zakwalifikuje się awansem na grudniową listę prezentów, #namikołaja albo #podchoinkę 😉
Ki czort, czyli Organek i „Czarna Madonna”
Płyta z serii „must have”, jeśli podobał Ci się debiutancki krążek Organka „Głupi” i lubisz rocka w stylu vintage, ja lubię. Zachwyciła mnie stylistyka poprzedniej płyty, wtedy uwiodły mnie brudne brzmienia, nawiązania do Dorsów i Hendrixa, pozytywnie zaskoczyło sprawne operowanie słowem. Właśnie dlatego nie miałam wątpliwości, że chcę sprawdzić, co niepokorny Organek przygotował tym razem. Z zawodu nauczyciel angielskiego, a z zamiłowania muzyk, swoją karierę muzyczną rozpoczął dość późno, a jednak z przytupem. Dzisiaj żyje z muzyki, deklarując pasję do uprawianej profesji. Pochodzi z niewielkiej wioski na Suwalszczyźnie, którą zostawił, aby móc spełniać marzenia; wtedy jeszcze nie potrafił ich nazwać. To stało się znacznie później.
Swoją drugą płytę zadedykował mamie, a o nagranych piosenkach mówi, że są kierowane do kobiety, bo najważniejsza w jego życiu jest miłość (i śmierć). Tutaj znajdziecie sporo opowieści o relacjach damsko-męskich i całkiem dużo po prostu o życiu (wyborach, rozstaniach, dylematach), a wszystko ubrane w rytmiczne gitarowe riffy, „przykurzone” aranże i niezły wokal. Jeśli chcesz sprawdzić, jak brzmi ta płyta i czego się po tym albumie spodziewać, posłuchaj singla promującego cały projekt – „Moja miłość do Ciebie wciąż płonie, jak Missisipi w ogniu” – to wyznanie kierowane do „Czarnej Madonny”. Jakieś wątpliwości?
Nie hiphopowi Waglewscy i „Drony”
Muzykę mają w genach, zaczynali szukając swojej drogi w bardzo różnorodnych brzmieniach – rapie, elektronice, hiphopie, nawet w ostrym rocku. Za każdym razem brzmiało to ciekawie i inaczej, ale zwykle prawdziwie. Potrafili się wyróżnić, znaleźli indywidualny pierwiastek, który serwowany w różnych dawkach, skutkował przeróżnymi efektami.
Zwróciłam na nich uwagę dzięki podpowiedzi męża, który puścił mi parę lat temu płytę Kima Nowaka, mocno rockową, chropowatą. Ale to, co zatrzymało mnie przy nich na dłużej to „Mamut”, ich poprzednie dzieło, bardziej klasyczne w brzmieniu i wyrazie, a jednak alternatywne. Dlatego sięgnęłam teraz po „Drony”, spodziewając się wiele.
Ta płyta jest podobna i inna. Jak to wyjaśnić? Wydaje się brzmieć znajomo, chociaż zdecydowanie więcej tu elektroniki, ale zdarzają się również smyczki! Jest przemyślana rytmicznie i ma świetne teksty, stanowi spójną opowieść o współczesnym świecie. Daje do myślenia i komentuje otaczającą nas rzeczywistość, czasami pomaga nazwać albo dojrzeć coś, co uwiera; coś, co będąc stale obecne staje się integralną częścią życia i przestaje być widoczne: samochody, drony, komputery czy telefony. Jednak pod podszewką, u każdego, znajdzie się jakaś drzazga, bo „ciało to zbroja, a w ciele kruchy duch”. Warto wsłuchać się w teksty Fisza, pełne metafor i subtelności. To opowieść o świecie gadżetów, elektroniki i wirtualnego życia. Ale też o nieprzystosowaniu i wyobcowaniu – „nikt tu do siebie nie należy, nikt już nie może być pewien (…) jesteśmy pod ochroną, to znaczy bezbronni”.
Płyta jest bardzo melodyjna, a we wpadających w ucho refrenach słychać wyraźnie, że nazwisko Waglewscy daje radę i jest synonimem jakości na polskiej scenie muzycznej. Posłuchaj i chwilę pomyśl – o jaki świat dziś walczysz?
„Chaos pełen idei” Wojtka Mazolewskiego
Basista i kontrabasista jazzowy, lider m.in. Pink Freud i Wojtek Mazolewski Quintet, który do tej pory dał się poznać, jako współtwórca jassu oraz wszechstronny i eksperymentujący muzyk. I chyba właśnie o te eksperymenty tu chodzi najbardziej J Płyty jeszcze nie znam, ale jestem ciekawa, bo: jest pełna gości, których można tu spotkać i to takich, których bardzo lubię solo – szczególnie młodych: Piotra Ziołę i Justynę Święs, ale też Anię Rusowicz, Natalię Przybysz czy Wojtka Waglewskiego! Poza tym zapowiada się bardzo różnorodnie – zarówno jeśli chodzi o brzmienia, jak o emocje stojące za poszczególnymi utworami. Podobno „Angel of the morning Bankok” z Natalią Przybysz jest w blusowy, „Gdybym” z Wojtkiem Waglewskim bardziej reggae, a „Kolor Czerwony” z Piotrem Zioło idzie w stronę rocka. Nie mogę nie wspomnieć o „Organizmach Pięknych” Justyny Święs, bo ten kawałek, będący singlem promującym album, już jest hitem! Poza tym, sądząc po doborze wszystkich zaproszonych na płytę gości to naprawdę może być chaos! Wierzę jednak, że pełen idei (y)