Poznajcie Roberta Romanowicza – malarza, ilustratora, scenografa i miniaturzystę, z wykształcenia architekta, z zamiłowania artystę, który pewnego dnia rzucił stabilną pracę na etacie, aby zacząć żyć z pasji.
Cechą charakterystyczną wszystkich jego prac są niezwykła wyobraźnia, eksperymenty warsztatowe i nawiązania do przeszłości, które można spotkać zarówno w podejmowanych tematach np. dobrze znanych bajkach, albo w efekcie patyny nadawanej płótnom czy sklejkom. Rezultaty tych twórczych poszukiwań zawsze są charakterystyczne i rozpoznawalne, co sprawia, że indywidualny rys daje się zauważyć niezależnie od stosowanych nośników i technik.
Wspólny stylistyczny mianownik posiadają tak samo obrazy, jak książki, czy scenografie przygotowywane przez twórcę. Ten wyróżnik doceniają odbiorcy na całym świecie – od Europy, przez obie Ameryki, po Australię i Azję, gdzie można spotkać obrazy wrocławskiego malarza.
Docenia go też branża, współpracując przy realizowanych projektach – jego ilustracje lub scenografie można spotkać m.in. w „Przekroju”, „Bluszczu”, „Travelerze”, wydawnictwie „Tashka”, „Artyście i sztuce”, we Wrocławskim Teatrze Lalek, Teatrze Animacji w Poznaniu, Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach, Teatrze „Maska” w Rzeszowie, Teatrze Lalek „Guliwer” w Warszawie i innych.
Okazją do zapoznania się z twórczością Roberta Romanowicza jest wrocławski wernisaż, gdzie prezentowane będą bardzo różne prace – nie tylko obrazy, również plakaty i miniatury tworzone na potrzeby przedstawień teatralnych. Tutaj można znaleźć szczegóły na temat wystawy – KLIK.
Warto również przeczytać rozmowę z twórcą, który opowiada o początkach swojej artystycznej drogi, inspiracjach i fascynacjach, ulubionych ilustratorach, reżimie pracy, sposobach na motywację, książkach Aleksandry i Daniela Mizielińskich, fluorescencyjnym różu i pasji do starych przedmiotów. To okazja, aby poznać bliżej niezwykle skromnego i pracowitego człowieka, który codziennie udowadnia, że praca może być pasją.
BC: Pamiętasz, która to Twoja wystawa? Liczysz je jeszcze?
RR: Która dokładnie? Musiałbym zajrzeć do ściągi, szczerze mówiąc nie liczę.
BC: A pamiętasz pierwszą?
RR: Pamiętam, że była w Kazimierzu Dolnym. Gosia (żona) była wtedy w ciąży z Filipem, więc to musiał być 2010 rok. Pamiętam takie charakterystyczne zdjęcie z tego wernisażu. Wspominam to bardzo przyjemnie.
BC: Lubisz wernisaże?
RR: Lubię malować.
BC: A dla kogo maluje Robert Romanowicz, dla dorosłych czy dla dzieci?
RR: Dla siebie, czyli dla dzieci i dla dorosłych.
BC: A bardziej czujesz się malarzem czy ilustratorem?
RR: Zdecydowanie bardziej wolę być malarzem. Ilustrowanie książek to z mojej perspektywy działalność drugoplanowa. Wolę malować, bo malowanie ma swoje rytuały. Robię wtedy mnóstwo spontanicznych szkiców, a prawie każdy taki szkic mogę później przenieść na płótno. Przygotowywane w ten sposób rysunki, jeśli powstały, oznaczają, że coś mnie zaintrygowało i skłoniło do podzielenia się tym z odbiorcą. Malowanie to złożony proces, który zaczyna się dużo wcześniej zanim dotknę pędzlem płótna. Gotowy obraz to efekt wielu bardzo różnych elementów – koncepcyjnych, skojarzeniowych, warsztatowych. Malowanie wymaga uwagi. Ale to nie znaczy, że ilustracja nie jest wymagająca, wręcz przeciwnie. Przygotowywanie ilustracji do książki to proces bardzo czasochłonny i narzucający pewien reżim – pod konkretny tekst i konkretny przekaz. Na pewno szybciej powstają obrazy.
BC: A wiesz, że bardziej jesteś kojarzony, jako ilustrator niż malarz?
RR: Bardzo możliwe. W końcu ilustracje docierają znacznie szerzej – przez Internet, księgarnie, promocje organizowane przez wydawców. Wszędzie tam automatycznie pojawia się również nazwisko ilustratora. Między innymi dlatego robię te rzeczy, żeby móc zaistnieć szerzej niż tylko w wąskim kręgu odbiorców malarstwa.
BC: A podglądasz co i w jaki sposób robią inni? Masz swoich ulubionych kolegów po fachu?
RR: Uważam, że mamy wielu naprawdę świetnych ilustratorów. Bardzo cenię prace Macieja Szymanowicza, który jest nie tylko ilustratorem, ale też plakacistą, i ma bardzo charakterystyczny styl i perfekcyjny warsztat. Na podobnym poziomie, czyli naprawdę wysokim, tworzy Emilia Dziubak, której rysunki bliskie są mojej estetyce i mojemu pojęciu ideału. To artyści, których prace zawsze oglądam z dużą ciekawością i przyjemnością.
BC: A co powiesz o estetyce książek teamu Miezilińskich, w których zakochał się świat?
RR: To świetnie zrobione książki, które naprawdę są wszędzie – od Polski po Alaskę. Doceniam stojącą za tym sukcesem strategię marketingową wydawnictwa „Dwie Siostry”, które po prostu wie, jak rozbudzić potrzeby czytelników i stworzyć popyt pod konkretne tematy. Wydaje mi się, że sami autorzy też mają dużą świadomość rynku i umiejętność komercyjnego doboru tematów. Są znakomicie przygotowani i samowystarczalni, choćby w zakresie typografii – sami przecież tworzą własne czcionki i oferują w sieci różne warsztaty dotyczące grafiki i tworzenia książek. Najważniejsze jednak, że te ilustracje podobają się dzieciom, więc coś w nich musi być. Są co prawda inne od tego, co sam robię czy lubię, jednak na pewno trudno przejść obok nich obojętnie.
BC: Masz jakieś ulubione techniki, w których tworzysz?
RR: Techniki lubię zmieniać, eksperymentować, próbować nowych rzeczy. Jeśli chodzi o obrazy to głównie stosuję zabiegi postarzania, nadania efektu patyny i w zależności od tego czy maluję na płótnie czy na sklejce, stosuję same przecierki, albo dodatkowo doklejam jakieś efekty. Ale bywa też tak, że zaczynam malować/rysować jedną konkretną techniką. Tak było jakiś czas temu, kiedy na nowo odkrywałem możliwości ołówka i właśnie w tej technice w całości powstały ilustracje do książki Marty Guńsniowskiej „Niech to gęś kopnie”. Tam kolor został naniesiony komputerowo, podstawowa baza powstała właśnie w ołówku. Ale nie trzymam się sztywno i ciągle tego samego, lubię od czasu do czasu spróbować czegoś innego. Ważne, aby to było coś inspirującego.
BC: A gdzie szukasz inspiracji?
RR: Inspiracją może być cokolwiek. Tak naprawdę nigdy nie wiem co zwróci moją uwagę. Zwykle rządzi tym impuls, który podpowiada „musisz to zrobić”. Tak było na przykład z obrazem Marka Rothko, który zupełnie przypadkiem wpadł mi w oko podczas przeglądania Facebooka, a który stał się niedawno inspiracją dla powstania obrazu „Mr Red”. Wykorzystałem tam charakterystyczny sposób malowania tła wg Rohtko i wprowadziłem postać konesera sztuki, charakterystyczną z mojego punktu widzenia. Czasami nawet zwykłe scrollowanie mediów społecznościowych może być inspirujące i dać wymierny efekt. Ja wtedy przeglądałem posty pod kątem określonej kolorystyki.
BC: Twoje obrazy mają raczej żywe kolory, dużo na nich turkusów i morskiej zieleni, sporo zdecydowanych barw – na przykład czerwieni. Masz swój ulubiony kolor?
RR: Mam. To fluorescencyjny pomarańcz i róż, z których chętnie korzystam, choć to bardzo trudne kolory, bo są transparentne i mocne. Jest jeszcze fluorescencyjna zieleń, ale dotąd nie udało mi się znaleźć dla niej dobrego zastosowania. Trudność ze stosowaniem takich kolorów polega na tym, że po pierwsze nie łatwo uzyskać efekt kryjący, a po drugie trzeba mieć bardzo konkretny pomysł na ich użycie, aby końcowy efekt nie był sztuczny. Wszystko musi być spójne, nałożony w ten sposób kolor musi współgrać z innymi składowymi płótna. To wymaga tak samo pomysłowości, jak precyzji wykonania, czyli zaangażowania i pracy.
BC: Trzeba być dobrze zorganizowanym i pracowitym, będąc artystą? Pisarzom zwykle zadaje się pytanie – ile codziennie piszą, a ile dziennie maluje Robert Romanowicz?
RR: W zasadzie cały czas. Pracuję w domu i nie mam jasnego podziału – teraz praca, potem odpoczynek, albo na odwrót. U mnie to proces płynny, gdzie czas malowania przeplata się z życiem domowym, chwile na relaks z poszukiwaniami inspiracji, choćby w Internecie. Przez to, albo dzięki temu, że nie mam zupełnie oddzielnego miejsca do pracy, nauczyłem się pracować niezależnie od warunków zewnętrznych, one nie są dla mnie ani problemem, a tym bardziej wymówką, aby czegoś nie robić.
BC: A ile obrazów powstaje rocznie?
RR: Trudno powiedzieć. Co do zasady sam obraz, technicznie rzecz biorąc, może powstać nawet w ciągu paru godzin. Inna sprawa czy faktycznie powstaje. Bo najpierw trzeba mieć jakiś pomysł na temat. Dobrze też wiedzieć w jakiej technice ma postać. Pozostaje też kwestia kolorystyki, detali, kompozycji itp. Na przykład teraz pracuję nad obrazem o formacie 110×170 cm. To duże płótno na zamówienie, gdzie temat został ustalony w ogólnym zarysie, jednak co do wszystkich elementów mam pełną dowolność. Całościowo to na tyle duży projekt, że nie jestem w stanie non stop pracować tylko nad nim. Potrzebuję przerw i łapania dystansu, a wtedy chętnie zajmuję się innymi tematami malarskimi. Zwykle jest tak, że w jednym czasie maluję różne rzeczy.
BC: A o czym malujesz? Czy obraz może opowiadać historię?
RR: Maluję postaci uchwycone w konkretnym momencie. Rzadko maluję ludzi, raczej przedstawiam sytuacje przepuszczone przez filtr wyobraźni. Nie interesuje mnie malarstwo realistyczne. To, co proponuję to bardzo indywidualny odbiór świata, który każdy powinien móc zinterpretować po swojemu. I jeśli odbiorca uzna taki sposób patrzenia za własny, to najwyższy dowód uznania dla mnie, jako twórcy. Najbardziej cieszy mnie, kiedy w podobny sposób komentują moje prace zarówno dorośli, jak dzieci. Wtedy faktycznie czuję, że to ma sens.
BC: Czy od zawsze wiedziałeś, że malarstwo będzie Twoim pomysłem na życie?
RR: Absolutnie nie, to przychodziło stopniowo. Z wykształcenia jestem architektem, nie malarzem. Do wszystkiego co robię, jako malarz, dochodziłem sam, eksperymentując. To efekt wieloletnich prób i błędów, wypracowania sobie własnych schematów pracy i poszukiwania takich technik, które nie tylko lubię, ale które dają pożądane rezultaty. Zanim odważyłem się związać z malarstwem na poważnie, normalnie pracowałem w zawodzie, a wybierając dużo wcześniej studia, raczej kierowałem się pragmatyzmem niż pasją. Ale rysowanie zawsze było czymś, co lubiłem i co przychodziło mi łatwo. Dlatego ono zawsze gdzieś ze mną było. W którymś momencie zacząłem od akwareli, od portretów, potem próbowałem mieszania technik, kolaży. Było tego coraz więcej, aż zdecydowałem, że trzeba podjąć jakieś decyzje, że nie starcza już czasu na jedno i drugie, że albo architektura i etat albo malarstwo i ryzyko przejścia na własny rozrachunek.
BC: Żałowałeś kiedyś tej decyzji?
RR: Nie, zawsze chciałem mieć pracę, która jest pasją. Dzisiaj mam tę satysfakcję.
BC: Są obrazy wśród Twoich prac, które lubisz szczególnie albo wręcz przeciwnie?
RR: Staram się tak malować, żeby każdy obraz, który kończę, dawał mi zadowolenie. Pewnie znajdzie się kilka, które mnie irytują. Ale większość lubię. Jeśli podczas malowania coś wzbudza mój opór, sprawia, że nie czuję się komfortowo, nie brnę w to, zmieniam, czasami wręcz zamalowuję. Staram się nie robić niczego wbrew sobie.
BC: Masz swoich malarskich idoli?
RR: Lubię współczesne hiszpańskie malarstwo surrealistyczne, zarówno dla dorosłych jak dla dzieci.
BC: A lubisz prace Joanny Cencejo?
RR: Obserwuję jej ilustracje i podoba mi się to, co robi. Jednak w ilustracjach jako takich wolę bardziej zdecydowany charakter rysunków. Wyróżnikiem dla tej artystki jest ołówek i to, na czym maluje – zwykle są to stare albo postarzane kartki papieru, to sprawia, że te rysunki są stonowane i nostalgiczne. Widać na nich „ząb czasu”. To jest coś co jest mi bliskie.
BC: To kolejny Twój wyróżnik – umiejętność przywracania do życia zapomnianych, wręcz porzuconych przedmiotów i wykorzystywania ich w przedsięwzięciach artystycznych. Lubisz pracować, jako scenograf?
RR: Lubię, chociaż to projekty trochę podobne jak ilustrowanie książek, nie jest to moje główne zajęcie, ale chętnie przygotowuję plakaty teatralne czy scenografie przedstawień, bo to zapewnia zwykle jakiś określony zastrzyk gotówki, czego nie mogę bagatelizować, mając dwójkę dzieci. Wszystkie te obszary są równie istotne z punktu widzenia mojej działalności, jako artysty.
BC: Wolisz pracować pod presją terminów czy mieć pełną dowolność w pracy?
RR: Terminy dyscyplinują cały proces pracy, to też jest czasami potrzebne.
BC: A masz jakieś rytuały, które pomagają Ci w pracy?
RR: Nie wiem czy to rytuał, ani czy tym bardziej o tym mówić publicznie, ale rano, zanim zacznę pracować, lubię przejrzeć Facebooka i sprawdzić, co się dzieje u obserwowanych przeze mnie osób.
BC: A zdarzają się momenty, kiedy nic Ci się nie chce? Co robisz, żeby zmobilizować się do pracy?
RR: Znowu nie będę oryginalny, bo wtedy robię sobie przerwę i przeglądam Internet. Zazwyczaj to, co zobaczę u innych działa na mnie mobilizująco i albo wpadam na jakiś nowy pomysł, albo wracam do przerwanej pracy. Obserwowanie świata jest ważne, bo pomaga robić pozornie te same rzeczy, ale w inny sposób.
BC: To znaczy ze wszystko już było?
RR: Absolutnie nie, nie było. Codziennie natykam się na coś, o czym wcześniej nie wiedziałem, co pozornie wydawało się proste i oczywiste, wręcz banalne, na co można było wpaść samemu, a jednak wpadł na to ktoś inny, gdzieś indziej.
BC: A gdzie można spotkać Twoje obrazy?
RR: Na co dzień w galerii Leonardo w Kazimierzu Dolnym, najłatwiej obejrzeć w sieci, najlepiej na moim profilu na Beheance, gdzie jest całe moje portfolio, ale też u wielu osób prywatnych i w Polsce, i na świecie – w Ekwadorze, Stanach Zjednoczonych, Australii, czy Azji.
BC: Czego można Ci życzyć z okazji najbliższego wernisażu?
RR: Abym miał więcej czasu na malowanie.